-->

piątek, 12 lipca 2013

Rozdział 10


---------------------
http://www.youtube.com/watch?v=CFjqZpZZ5jI
---------------------
Jak wiadomo ludzie się mylą. Nie zawsze i nie wszędzie, ale zazwyczaj. Tym razem też tak było, mimo, że Bernard był duchem… Pierwszego dnia, czułam, że James mnie wybawi od wstrętnego Jasona. Wiem, zupełnie jak w bajkach o pięknych księżniczkach i książętach. Drugiego zaś, zaczęłam wierzyć w to, że zostanę ocalona. Trzeciego- marzyłam o tym, a czwartego wszystko zniknęło. James mnie zawiódł. Zresztą nie pierwszy raz, ale mimo wszystko  w jakiś sposób go kochałam…
Niestety jak to w życiu bywa,  nie przyjechał mnie uratować, mimo, że naiwna ja w to wierzyłam. Ludzki żywot bywa okrutny. Po jakimś czasie musiałam pogodzić się z szarą rzeczywistością i ruszyć przed siebie. Bernie się pomylił, nawet nie wiem dlaczego nie mam mu tego za złe. Moja podświadomość kreuje całą mnie. Bernard miał trudne życie przez tysiące lat, ale nareszcie zaczął być szczęśliwy. Przecież nie zniszczę mu ostatnich chwil z rodziną, tylko dlatego, że popełnił drobny błąd logiczny.
Tego dnia wstałam wcześniej, mieliśmy opuścić chatkę i wyruszyć w góry. Jason już o godzinie szóstej planował całą trasę, a ja przez ten czas wymyślałam w którym momencie zdołam mu uciec. Skoro James po mnie nie przyjechał, ja przyjadę do niego. Nie mogłam przecież jak gdyby nic zostawić matkę, która już za mną płacze i Jamesa, który mimo wszystko może mnie szuka.
 Zjadłam śniadanie, w postaci jajek na twardo, których było pod dostatkiem (Bernie miał własny kurnik). Jason zaś, od rana nas pakował, a raczej kradł rzeczy właściciela domu. Nie pochwalałam takiego zachowania, ale trudno było mi się sprzeciwić silnemu i wpływowemu blondynowi. Starłam się być na tyle posłuszna na ile pozwalała mi na to moja duma. Ubrałam się w starte jeansy i stary beżowy t-shirt, który znalazłam w szafie. Zapewne były to rzeczy Emanuele. Było mi trochę głupio zabierać jej własność, aczkolwiek przecież Bernie mordował ludzi by przeżyć. Porównując te dwa przestępstwa, moje nie równa się tamtemu w żaden sposób. Uczesałam swoje długie, blond włosy i pomalowałam oczy- tuszem, który miałam w malutkiej walizce. Gdy byłam już gotowa zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy przed siebie.
-Mogę włączyć muzykę z mojego pendrive’a?- spytałam Jasona podkulając nogi na przednim siedzeniu.
-Jasne, byle nie jakiś babski badziew- chrząknął i wyjął swoją płytę ACDC. Włożyłam pendrivea i puściłam moją ulubioną piosenkę, a mianowicie Lucky Ones- Lany Del Rey. Zawsze uważałam, że ta piosenka odzwierciedla moje życie, a zwłaszcza moje życie tego  roku. ‘I’m the lucky ones this time”. Ha, zależy co nazywać bycie szczęściarzem. Dla jednych będzie tym wygranie w totolotka, dla innych zdrowie rodziny. Dla mnie największą wartością jest szczęście moje i bliskich. Zabawne…Kiedy inni są radośni, ja automatycznie też.
-Boże, co to za gówno?- krzyknął, zatykając sobie uczy i kierując udami.
- Sam jesteś gówno- palnęłam odwracając głowę.
- Oj nie ładnie.- dotknął mojej nogi. Zacisnęłam oczy, nie mogłam go uderzyć bo miałabym przerąbane, ale z kolei jeżeli nic nie zrobię będzie równie źle…
-Darujmy sobie, ok.?- odsunęłam jego rękę i zmieniłam piosenkę na Imagine Dragons.
-To już lepsze- otworzył okno i wystawił łokieć- Zapnij pasy, będzie szybko- zaśmiał się. Posłusznie zapięłam się a Jason momentalnie nacisnął pedał gazu. Czarne infiniti zniknęło za zakrętem leśnej dróżki. Cały czas myślałam o Jamesie… W głębi duszy nadal wierzyłam, że mnie uratuje.
-Te głupie młodzieńcze marzenia o prawdziwej miłości- powiedziałam sama do siebie, zapominając, że nie jestem sama.
 -Co mówisz?- sciszył muzykę- prawdziwa miłość? Nie istnieje. Jest wiele teorii na ten temat. Jak chcesz zrobię ci wykład. – lekko się uśmiechnął-Mam rozumieć, że nic nie mówiąc potwierdzasz to, że chcesz żebym ci o tym opowiedział? No dobra, nie nalegaj- zaśmiał się- Miłość to coś względnego… Nie można powiedzieć nic o prawdziwej miłości, jedni jej doświadczają, inni nie. Sama tego nie wybierzesz, to musi trafić ciebie. – Zaczął mówić, ale dalej już go nie słuchałam. Miałam dość jego wykładów, na temat ‘jaki ja jestem inteligentny’. Ughh… masakra. Już wolałam myśleć o Jamesie, chociaż i to przyprawiało mnie o ból głowy, bo ile można marzyć?  Kiedyś cierpliwość się kończy. Odwróciłam głowę patrząc w oddalający się las za oknem. Przymknęłam oczy, ale gdy zasypiałam, z tego wspaniałego stanu wyrwał mnie głos Jasona.
-Słuchasz mnie w ogóle?- prychnął trącając mnie ręką.
-Tak, tak- ziewnęłam- teoria miłości.
-Teraz mówię ci o miłości od pierwszego wejrzenia- skulił brwi- chyba przysnęłaś. Dobra nie będę cię zanudzał, śpij kotku- przylizał mi włosy.
-Ehmm.. jasne- przewróciłam oczami i znów przymknęłam oczy. Chciałam spać, a tak naprawdę zapomnieć i być w domu, ale w końcu należy zrozumieć, że nie dostaje się tego czego się chce. Od jakiegoś czasu zaczęłam się zmieniać. Nie widziałam Jamesa i mamy od dwóch tygodni. Nie miałam telefonu, nie mogłam do nic zadzwonić. Miewałam gorsze chwile i chciałam się komuś zwierzyć, ale podróżuję tylko z Jasonem. Z podłym Jasonem, przepraszam. Znienawidziłam go, znienawidziłam życie, znienawidziłam marzenia.
-Coraz bardziej zamieniam się w starą , zgorzkniałą babunie- pomyślałam i zniesmaczona zasnęłam.
Obudziły mnie trzaski opon.
-Co jest?- palnęłam ocierając zmęczone oczy. Nikt mnie nie odpowiedział, i dopiero po chwili zauważyłam, że Jason stoi przed pojazdem i próbuje naprawić silnik. Wysiadłam z samochodu i podeszłam do niego.
-Co jest?- spytałam ponownie.
-Mała awaria. Mam prośbę- sztucznie się uśmiechnął- dwa kilometry stąd jest stacja benzynowa, przynieś mi 1 litr benzyny.
-Chyba cię coś boli! Mam zapieprzać dwa kilometry bo zapomniałeś zatankować?? – popukałam się w czoło.
-No albo idziesz, albo…- wyciągnął nóż.
-Straszysz mnie nożem? Wiesz co, chyba pójdę. Wole iść dwa kilometry niż zostać z takim draniem jak ty-machnęłam na niego ręką i ruszyłam drogą przed siebie.
-I kup mi colę!- krzyknął za mną. Go chyba naprawdę coś zabolało. Tępak jeden. 
Było gorąco dlatego szybciej się zmęczyłam. Już po kilometrze usiadłam na jezdni i zakryłam twarz rękami. Miałam dość tego, że Jason w kółko się mną wysługuje. Z pragnienia zaczęłam widzieć samochody przejeżdżające obok mnie…
-Fatamorgana… - powiedziałam oblizując spierzchnięte usta. Nagle jeden z pojazdów zatrzymał się dokładnie przede mną.
-Wsiadaj mała!- krzyknął ktoś ze środka. Byłam tak zła, spragniona i zmęczona, że bez zawahania wsiadłam do vana obklejonego pacyfkami. W środku zastałam wiele osób. Kobiety i mężczyzn ubranych w luźne ciuchy, z długimi włosami i lenonkami, którzy wskazywali jedno wolne miejsce tuż obok jednego z nich. Usiadłam i od razu rozpoczęliśmy rozmowę.
-Co taka piękna dziewczyna robi na ulicy?- spytał jeden wąchając moje włosy.
-Ej Colin! Nie podrywaj jej, przecież jestem w ciąży- powiedziała jedna z kobiet dotykając swojego okrągłego brzucha.
-Jane, w ciąży z jagnięciem- zachichotał inny- na obiad jadłaś jagnię- cały samochód wybuchł śmiechem.
-Tak, tak ale zabawne- pokręciła głową.
-No to mała?- powtórzył Colin.
-Ja…- zaczęłam- Chłopak wyrzucił mnie i powiedział, że nie mogę wrócić bez beczki benzyny- oszukałam ich.
-No to fajnego masz chłopaka-zironizował jeden z mężczyzn.
-Simon, nie rób sobie jaj. Jej trzeba pomóc- Colin przysunął się do mnie.
-Dobra. Jose! Kurs 'paliwiarnia'.- wybuchł śmiechem naćpany Simon. Jane zaciągnęła się jointem, który dostała do chłopaków.
-Dajcie go …- wypuściła dym- jak się nazywasz?
-Meg… Victoria- odpowiedziałam niepewnie- Victoria Summers- przypomniał mi się film z Johnnym Deppem, może to był dobry pomysł...
-Dajcie go Victorii – znów wciągnęła zioło. Simon posłusznie podał mi skręta, a ja od razu się zaciągnęłam.
-Jezuuu- powiedziałam kaszląc i przy okazji wypuszczając dym- Co to jest?? – podałam go dalej.
-Marihuana, tak Colin?- zapytał wciągając narkotyk.
.-Trochę wszystkiego. Ale po  godzinie daje takiego kopa, że ja cię!- krzyknęła Jane.
Dalszą drogę wsłuchiwałam się w opowieści o zabijaniu niedźwiedzi i o wolnej miłości. Wizja takiego życia nie była taka zła…
-A więc Victorio, dlaczego nadal z nim jesteś? – szepnął Colin udając, że się rozciąga. Jego ręka znalazła się za moimi plecami.
-Z kim?- spytałam zdziwiona.
-Z tym swoim chłoptasiem, który wysłał cię po benzynę.
-Kocham go…- palnęłam na miejscu lekko się wstydząc.
-Kochasz go? Miłość do jednej osoby nie istnieje- powiedział Jose, podsłuchujący naszej rozmowy. Właśnie teraz przypomniałam sobie kawałek referatu Jasona.
- Miłość to coś względnego… Nie można powiedzieć nic o prawdziwej miłości, jedni jej doświadczają, inni nie. Sama tego nie wybierzesz, to musi trafić ciebie. –przytoczyłam.
-O ludzie, widzę, że mamy tu poetkę!- uderzył się w udo jeden z chłopaków.
-Podpisz się na moim brzuchu- krzyknęła Jane po czym podeszła do mnie i nadstawiła się.
Lekko zdziwiona wzięłam długopis, który podał mi Colin i podpisałam się swoim wymyślonym nazwiskiem.
-Ale jazda! Dzięki Vicky!- usiadła znów na miejsce.
-Taaa…No Problemo- lekko się uśmiechnęłam. W tym momencie podjechaliśmy pod stację benzynową.
-Och widzę, że znasz jeszcze hinduski !- wytrzeszczył oczy Colin, a ja tylko walnęłam się w czoło. Co za ludzie, zupełnie jakby ćpali 24 h na dobę.
-Dajcie jej już spokój- sprostował Jose- No to Summers, idź po tą swoją benzynę- dopowiedział i wepchnął mi w rękę banknot. Wysiadłam z vana i ruszyłam w stronę kasy.
-Vicky! Czekaj, idę z tobą- podbiegł za mną Colin. Wyglądał… strasznie. Długie spodnie- dzwony niczym z lat 60,  czarne włosy, okrągłe okulary i śniada cera. Ughh…
-Dasz…?- spytał dwuznacznie się uśmiechając.
-Ale co…- przestraszyłam się.
-Banknot- zachichotał i gdy podałam mu 20 dolarów podszedł do kasy i kupił 3 litry marnej benzyny.
-Dzięki- powiedziałam spoglądając na vana.
-Przyjemność po mojej stronie- wziął mnie za rękę i wróciliśmy do samochodu.
-Nareszcie!- krzyknęła Jane. Wsiedliśmy do środka i znów usiadłam obok Colina. Chłopak dopiero teraz zauważając moją krótką spódniczkę dotknął swojego krocza.
-Ty perwersie!- zaśmiała się ruda- ohyda!
-No co? Ty tez mogłabyś zacząć nosić takie kuszące spódniczki!- obronił się podnosząc ręce do góry. Ja strzeliłam buraka i zakryłam nogi. Colin natychmiast się do mnie przysunął.
-Może małe Bara-bara?- szepnął mi na ucho, kładąc swoją rękę na moim udzie.
-Odbiło ci??- krzyknęłam zrywając się z siedzenia.
-Co znowu?- powiedział Jose.
-Dobra Vicky, siadaj na moim miejscu a ja usiądę obok niego- odparowała Jane i zamieniłyśmy się  miejscami. Colin z obrzydzeniem na twarzy  odsunął się od ciężarnej. Mogłabym na miejscu wybuchnąć śmiechem ale zdążyłam się opanować.
-Mam coś dla was!- zaśmiał się nieznany mi wcześniej chłopak. Wyjął z kieszeni torebkę z białym proszkiem i wysypał ją na stolik.
-Buddy! Koka! Wreszcie się obudziłeś!-  Colin otarł dłoń o dłoń. Buddy wyjął kartkę papieru i zrobił z niej dziesięć ruloników.
-Booooże, zajebiste- zaciągnął nosem.
-Teraz ja!- krzyknął Colin i wziął drugi rulonik.
-Dajcie Victorii trochę!- powiedziała spokojna Jane- bo ja nie mogę, jeszcze dziecko urodzi mi się jakieś pojebane - wybuchła śmiechem zaciągając się jointem.
-Vicky, Vicky!- zaczęli skandować. Podeszłam do stołu i lekko się zaciągnęłam.
-Dobre…- powiedziałam po chwili osuwając się na fotel- Dobre!- zaczęłam się śmiać. Przez resztę czasu wszyscy byliśmy dziwnie radośni, każde słowo nas bawiło. W końcu dojechaliśmy tam gdzie był Jason. Blondyn siedział na pniu paląc papierosa.
-Vicky, było super!- powiedziała Jane i usiadła obok Josego.
-Nooo baaa- zaśmiał się Colin.
-Dzięki za wszystko, i za benzynę- uśmiechnęłam się. Po chwili podeszła do mnie ciężarna. Pocałowała mnie w usta. Nieco się zdziwiłam lecz gdy podszedł do mnie Colin i zrobił to samo pomyślałam, że na tym polega ta wolna miłość. Wysiadłam z pojazdu. Van odjechał.
-Megan ! gdzie ty tyle czasu byłaś!- krzyknął naburmuszony.
-A w lesie- zaczęłam się śmiać jak oszołom- tańczyłam w ognisku.
-O czym ty mówisz?- uniósł brwi i dotknął mojego ramienia- piłaś coś?
-Nie… Tak! ... Nie wiem.  Hahahahahaha –walnęłam się po twarzy.
-Megan, oj Megan- przytulił mnie do siebie.
-Może małe Bara-bara?- znów się uśmiałam.
-Serio?- pocałował mnie w policzek i zauważyłam, że zabłysły mu oczy.
-Nie. Hahahhahahahahaahahaha- Jason tylko cicho westchnął. Wsiadłam do samochodu i włączyłam radio. Zaczęłam śpiewać piosenkę, która właśnie leciała.
- Ehm -zamyślił sie- pięknie śpiewasz, kochanie.- powiedział - ale teraz może przestaniesz bo zwierzynę spłoszysz.- uniosłam brew i zła przyłożyłam mu do twarzy swoją stopę.
-Mniam, mniam!- ponownie wybuchłam śmiechem.
-Fu!- zbulwersował się, ale po chwili powiedział- Weź to- Podał mi tabletkę.
-Tabletka gwałtu? Uhuhu! Ktoś to jest nieźle podniecony- zabrałam stopę z jego twarzy.
-Po prostu to połknij, ok.?
-Jasne, Jasne. –wzięłam od niego lek i wrzuciłam go do ust. -I co? Teraz jestem już twoja- spojrzałam na niego po czym momentalnie odpłynęłam.

---------------
~Udało mi sie wstawić rozdział szybciej niż wtedy:) Postanowiłam, że zrobię tak jak mój mentor (xd) zasadę 5 komentarzy,
5 kom= nowy rozdział
No cóż, ona zawsze ma super pomysły. Mam nadzieję, że nie będzie zła, że też tą zasadę wprowadziłam:)
Rozdział trochę nudnawy, ale czasem takie muszą być ;)
No to, komentujcie :D  
                

8 komentarzy: