-->

piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział 7

Ocknęłam się usiłując złapać powietrze. Ledwo zdążyłam otworzyć oczy, a już musiałam je zamknąć gdyż mocny, żrący dym wypalał mi źrenice. Nic nie widziałam i ledwo oddychałam. Super. Z przymrużonymi, załzawionymi oczami próbowałam zlokalizować miejsce mojego położenia. Nic nie pamiętałam, dosłownie. Obok mnie bezwładnie leżał, a raczej wisiał, przypięty do góry nogami gruby mężczyzna. Był siny i cały zakrwawiony. To co zobaczyłam przyprawiło mnie o dreszcze i czułam, że zaraz zemdleję. Muszę się stąd wydostać! Czułam krew ściekającą z mojej głowy. Rękami odpychałam się od rozbitego szkła, usiłując uratować skórę twarzy. Rozpięłam pasy i momentalnie runęłam na ziemię, na miliony ostrych kawałków szyby. Jęknęłam. Przez chwilę nie mogłam się ruszyć, czułam jak z poszczególnych ran na moim ciele, w tym z głowy wycieka świeża krew. Zbladłam, straciłam jej dużo. Wszystko mnie bolało, ale ostatnimi resztkami sił wyczołgałam się z rozbitego auta, raniąc przy tym ostatki delikatnej skóry. Chwilę później po ogromnych męczarniach bezwładnie położyłam się na ziemi, łapiąc powietrze oraz ocierając załzawione oczy. Leżałam i chciałam tak leżeć jeszcze bardzo długo, ale miałam niezwykłą wolę przetrwania. Próbowałam wstać, ale za każdym razem upadałam. Moja niezliczona ilość ran uniemożliwiała mi ruchy. W końcu, po wielu próbach udało mi się. Chwiejnie szłam przed siebie w stronę ulicy. Nie miałam telefonu, więc nie mogłam wezwać karetki ani policji! Użyłam resztek moich sił i wybiegłam na środek jezdni. W oddali ujrzałam jadący jakiś czarny samochód. Z takiej odległości nie mogłam niestety rozpoznać jego marki. Zaczęłam machać rękami by ktokolwiek zareagował. Przymrużyłam oczy… Infiniti. Samochód z piskiem opon zatrzymał się przede mną. Wysiadł z niego jakiś chłopak..  Wszystko mi się przypomniało. Jason. Rzuciłam siarczystym przekleństwem i ruszyłam w druga stronę. W końcu zaczęłam biec, ale cóż… ja byłam poraniona, słaba, a on… eh, umięśniony, wyspany i był… Właśnie. Jaką on miał moc?
- Megan! - usłyszałam krzyki za sobą. - STÓJ! Meg! - chłopak złapał mnie w talii. - Czemu mnie uśpiłaś? Ha, sprytna jesteś – palnął, dotykając mojego brzucha.

- Zostaw mnie! - starałam się krzyczeć, lecz nie miałam sił. Jason wziął mnie na ręce i zakrył usta po czym wpakował do samochodu i odjechał. Chciałam wyskoczyć z pojazdu, ale blondyn był sprytniejszy. Zablokował drzwi i okna. SZLAG!

- Nie ładnie się zachowałaś - zaczął rozmowę po jakiś dziesięciu minutach. Nie dostał odpowiedzi bo nie chciałam z nim rozmawiać.

- Odpowiesz czy mam cię teraz zabić? – wyszczerzył się jak psychopata i przyłożył mi pistolet do skroni.

- Zabij, śmiało - walnęłam patrząc mu prosto w oczy z pogardą. – Strzelaj.

- Nie wystawiaj mnie na próbę - warknął i zatrzymał samochód. Przełknęłam ślinę. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że on jest gotów mnie zabić. No bo kim dla niego jestem?

- Jesteś psychopatą - warknęłam widząc jego szeroki uśmiech. Odsunęłam pistolet od skroni.

Jako odpowiedź Jason dotknął mojej nogi.

- Kręcisz mnie - szepnął zalotnie się uśmiechając.

- Jezu, puść mnie! - odepchnęłam jego rękę, krzywiąc się.

- Masz rację, wszystko w swoim czasie.

W trakcie dalszej podróży zapanowała kościelna cisza. Na szczęście, lub też nieszczęście Jason podjechał pod jakiś hotel. Może zdążyłabym uciec…

- Wysiadamy - rzekł oschle, wyjmując kluczki ze stacyjki.

- Jasne… - przewróciłam oczami i wysiadłam z pojazdu. Powoli się rozejrzałam, szukając miejsca do ucieczki. Hotel ‘Mariot’. Coś mi to mówi. Chwilę później zanim zdążyłam  zaplanować plan ucieczki, Jason podszedł do mnie i złapał mnie za rękę.

- Puść mnie - warknęłam próbując się wyswobodzić, lecz blondyn nic nie odpowiedział. Pociągnął mnie przed w stronę hotelu. Zatrzymaliśmy się przed jego drzwiami.

- Spróbuj coś powiedzieć, cokolwiek zrobić, a zginiesz - szepnął odgarniając moje włosy. Głośno przełknęłam ślinę i weszliśmy do dużego, zapewne dobrego hotelu.

- Panie Chlowey ! Jak miło znów pana widzieć – podbiegł do nas najwidoczniej dyrektor hotelu. -  Oo.. widzę, że nowa wybranka serca, a cóż się stało? Za chwilę wezwiemy medyka - złapał Jasona pod ramię i pociągnął w stronę lady. - Wszystko już wykupione, czeka na państwa piękny pokój - mówiąc to z szufladki wyciągnął nowiutkie kluczyki po czym podał je Jasonowi.

- Dziękuje bardzo - sztucznie się uśmiechnęłam, gdy blondyn zacisnął palce na moim ramieniu.  Ruszyliśmy w stronę windy.

- Panie przodem - przepuścił mnie, udając wspaniałego dżentelmena. Stanęłam jak najdalej od Jasona, starając się go nie dotknąć. Nawet to mogłoby go rozbudzić. Wysiedliśmy z windy i ruszyliśmy w stronę pokoju 314. Metalową kartą otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Pokój był przepiękny. Widok na cały las, duża łazienka, dywany, fotele, własna kuchnia, wszędzie świeże kwiaty, ale … jedno, duże łoże. Na dodatek z napisem ‘nowożeńcy’ ułożonym z płatków róż…

- Ehhmm - kaszlnęłam patrząc w stronę posłania i baldachimu.

- Podoba Ci się? - zaszedł mnie od tyłu i objął rękami w pasie.

- Nic mi się nie podoba. Jeżeli wyobrażasz sobie, że będziemy razem spać, to wolę leżeć na ziemi - warknęłam wyrywając się z jego objęć.

- Zobaczysz, sama tego zechcesz - mruknął podchodząc do barku. - Gin czy whiskey?

- Nie dziękuje, nie piję - usiadłam na fotelu.

- Dobra, to wódka - nalał mi cały kieliszek, lecz wtedy ktoś zastukał do drzwi.

- Otworzę - powiedziałam i podbiegłam w stronę wyjścia. Ku memu zdziwieniu przy drzwiach stał medyk. Dwudziestoletni medyk.

- Dzień dobry, pani Stephens? - podał mi rękę. - Przyszedłem z apteczką.

Młody mężczyzna przyjrzał mi się uważnie, zupełnie jakby chciał mi coś powiedzieć.. Złapał mnie za rękę i posadził na łóżku.

- Kto to kochanie? - szepnął z udawaną czułością Jason ‘obczajając’ młodego lekarza.

- Medyk – palnęłam, udając obojętność. Młody mężczyzna otworzył apteczkę  i zabrał się za moje rany na nogach.

- Proszę się rozebrać - to zdanie poprawiło mi humor. Wybuchłam niekontrolowanych śmiechem. - Z czego się pani śmieje? – szatyn uniósł brew.

- Hmm, pan tak na poważnie? - powiedziałam z lekkim uśmiechem.  Medyk spojrzał mi głęboko w oczy, dotykając mojej dłoni. Nerwowo się od niego odsunęłam.

- Mam rozumieć, że tak? - skrzywiłam się, lecz lekarz to lekarz. Szybkimi ruchami zdjęłam z siebie podarte ubranie. Zostałam w samej bieliźnie.

Przygryzłam wargę,  odwracając głowę i zakrywając piersi poduszką.

- Znacznie lepiej - westchnął medyk, lecz widząc moją reakcję strzelił czerwonego buraka. Spuścił głowę i zabrał się za zszywanie ran. Parę razy pojękiwałam, ale jakoś dałam radę.  Po kilkunastu minutach dwudziestolatek spakował apteczkę i podał mi rękę na pożegnanie.

- Założyłem rozpuszczalne szwy, także nie powinno być żadnych problemów - uśmiechnął się i wyszedł z pokoju. Nareszcie. Z ulgą odetchnęłam i rzuciłam się na łóżko.  Jason widząc mnie w samej bieliźnie, zdjął spodnie i koszulkę po czym położył się obok.

- Witaj soczku - szepnął przygryzając mi ucho.

- Odwaliło ci? - wywróciłam oczami.

- Jeszcze jedno słowo - wyjął spod poduszki nóż i przyłożył mi do szyi. Bałam się. Naprawdę.

- Odłóż go, dobrze? - szepnęłam.

- Dobrze - rzucił go na podłogę i położył się na mnie. Problem w tym, że czułam się molestowana i nie chciałam tego.

- Poczekaj - wstałam z łóżka. - Muszę się przebrać i pomalować - mrugnęłam do niego i podbiegłam do toalety. Wchodząc tam usłyszałam ciche „mrrrr”.

- Mam cię dość perwersie! - powiedziałam sama do siebie, zatrzaskując drzwi do toalety. Nie wiem ile czasu tam spędziłam. Siedziałam i rozmyślałam. Chyba prawie po godzinie uchyliłam lekko drzwi i zobaczyłam, że ‘słodki’ Jason zasnął! Wzięłam poduszkę i przykryłam go kołdrą. Wróciłam do łazienki, ułożyłam pościel w wannie, położyłam się i zasnęłam.

---------------
~proszę, i mamy rozdział ;d Wyszedł średniutko, ostatnio wgl nie mam weny :(
Ale co uważacie?:)) CZEKAM NA KOMENTARZE ♥

10 komentarzy: