-->

sobota, 15 czerwca 2013

Rozdział 2

------------------------------------------------------------------------------
- Zbudź się, dojeżdżamy.
Ten głos wyrwał mnie z pięknego snu. Widziałam w nim tego zielonookiego chłopaka. Nie mogłam o nim zapomnieć. Przyprawiało mnie to o dreszcze, nie mogłam panować nad własnymi myślami. Powoli otworzyłam oczy i poczułam okropny ból pleców, ale cóż… czego można się spodziewać śpiąc w samochodzie. Różowym samochodzie, o ile dobrze pamiętam. Ziewnęłam.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałam zamykając usta.
- Za pięć minut dojedziemy, rozbudź się. Na wejściu poznasz państwa Chadwick. Jak spałaś Caroline zadzwoniła do mnie, że przygotowuje obiad - uśmiechnęła się.
- Aha, cieszę się - nie ukrywałam znudzenia.
- Ale mam dla ciebie też dobrą wiadomość – zaśmiała się. - Pani Chadwick powiedziała mi, że przyjeżdża do ich chrześniak
-Taaa… jakiś pięciolatek zapewne - przewróciłam oczami i włożyłam do uszu słuchawki.
Niecałe dziesięć minut później dojechaliśmy na miejsce. Nasz nowy ‘dom’ był cały kremowy. Tuż przed nim stali państwo Chadwick z ciasteczkami powitalnymi. Ja i mama wysiadłyśmy z auta po czym obie uśmiechnięte podeszłyśmy do drzwi.
- Witajcie! Anna… - Pani Chadwick uśmiechnęła się zawadiacko i pocałowała moją mamę w policzek.
- Caroline! Tak dawno się nie widziałyśmy. O, a oto moja piękna córeczka - zaśmiała się mama wskazując na mnie.
- Haha, nie przesadzasz mamo? - zawstydziłam się i przytuliłam panią Caroline. Potem przywitałyśmy się z panem Conradem Chadwick’iem. Dorośli zaczęli rozmowę, pytając jak nam minęła podróż itp. Ja udawałam, że rozmowa mnie interesuje, ale myślałam o czymś zupełnie innym.  O moim brunecie. Chwilę później z domu wyszedł jakiś chłopak. Mały, brzydki i … na dodatek rudy.
- Fredziusiu, przywitaj się z Megan i panią Stephens - szepnęła Caroline łapiąc go za ramię. - Przystojniak, prawda?
Wszyscy  zaczęliśmy się śmiać, a ja omal się nie oplułam. „Fredziuś” pocałował moją mamę w rękę i podszedł do mnie.
-Witaj piękna - puścił mi oko. - Nie bolą cię nogi?
-Yyy..A czemu miałyby boleć? – popukałam się w czoło.
- Bo całą minutę chodziłaś mi po głowie - uniósł brwi i pokazał swoje żółciutkie zęby. Omal co nie wybuchłam śmiechem, ale zdążyłam się powstrzymać i pomyślałam tylko, że mu odbiło. Wzięłam swoją torbę i podeszłam do drzwi wejściowych.
- Pomogę - podbiegł i chciał wziąć walizkę.
- Nie, nie trzeba – odpowiedziałam beznamiętnie, lecz Fred się nie poddawał. Podniósł torbę, a ja myślałam, że trzymając taki ‘ciężar’ zaraz dostanie przepukliny. Poszliśmy na górę, on pokazał mi mój nowy pokój. Był w moim ulubionym kolorze - zielonym. Miałam nawet własną łazienkę. Łóżko było duże i wyglądało na wygodne. Fred odstawił walizkę obok szafy i podszedł do mnie.
- Czy ty też zauważyłaś, że między nami iskrzy? - złapał mnie w talii.
- Odwal się! - krzyknęłam i wypchnęłam go z pokoju. Po pięciu minutach rozmowy miałam go już dość. Rozpakowałam rzeczy, przebrałam się w granatową sukienkę i rozpuściłam włosy. Oczy tylko lekko podmalowałam i zeszłam na kolację. Wszyscy już tam byli, zostało tylko jedno wolne miejsce… koło rudzielca. Głęboko westchnęłam i usiadałam. Sztucznie się uśmiechnęłam i zaczęłam sms’ować z koleżanką. Niestety mama to zauważyła i zabrała mi telefon.
- Nie sms’uj z kolegami tylko zajmij się rzeczywistością. Zobacz, siedzisz obok takiego dżentelmena - powiedziała skonfundowana. Widząc minę skomplementowanego Freda wybuchłam śmiechem. Wszyscy na mnie spojrzeli, a ja się zaczerwieniłam i wyszłam z jadalni pod pretekstem, że muszę do toalety. Niestety „Fredzio” ruszył za mną. Co, myślał, że wejdzie ze mną do toalety??
- Nie martw się, nie jestem na ciebie zły. To był wybuch śmiechu zauroczonej osoby. Zazdrościsz mi i tyle – podbiegł do mnie i wtulił się w mój brzuch. Był chyba ze trzy razy niższy. Ja miałam 170, a on ok. 158 cm.
- Taaaa- skomentowałam zażenowana i poszłam do łazienki.
- Coś mówiłaś? – krzyknął za mną. Nic nie odpowiedziałam bo właśnie wchodziłam do środka. Chwilę później wróciłam do jadalni. Dopiero teraz zauważyłam, że wszystko było pięknie przygotowane. Pozłacane nakrycie i biały obrus. Magia. Jako przystawki jedliśmy przeróżne mini kanapki, ciasteczka i poncz bez alkoholu. Potem moja mama przygotowała filet z łososia w koperku z gotowanymi ziemniakami  i sosem czosnkowym. Pycha. Uwielbiam łososia. Po jedzeniu wszyscy się rozeszli, a ja i Fred musieliśmy pozmywać naczynia. Wzięłam pierwsze cztery talerze i poszłam do kuchni, a on tuż za mną. Zauważyłam to kątem oka.
- Jezu, możesz dać mi wreszcie spokój? Nie łaź za mną tylko idź po naczynia - pokręciłam głową.
Włożyłam wszystkie do zlewu, i zalałam wodą.
- Powodzenia - uśmiechnęłam się jak jakaś bogata i różowiutka diva.
- Dla ciebie wszystko, pozmywam kochaaaanie – szepnął przedłużając ostatnie słowo.
Boże jak ja miałam go dość! Mały rozwydrzony bachor! Prychnęłam i poszłam do pokoju. Przebrałam się w piżamę i rzuciłam na łóżko. Jutro mój pierwszy dzień w szkole, więc powinnam się wyspać. Zamknęłam oczy i odpłynęłam w głęboki sen.

Obudziłam się dość wcześnie. Pierwsze co zobaczyłam po otworzeniu oczu, przyprawiło mnie o ból głowy. Koło mnie leżał Fred! Nie przypominam sobie, żebym wczoraj coś zrobiła…  z dwunastolatkiem!
- Do jasnej cholery! Co ty tutaj robisz? - krzyknęłam przerażona.
- A nic, leżę i ocierałem twoją ślinę, gdy Ci pociekła kiedy spałaś. Słodka jesteś - uśmiechnął się, ale niestety nadal wyglądał jak oszołom.
- Co proszę?? Ja się nie ślinię, w przeciwieństwie do ciebie - parsknęłam i wstałam z łóżka. Ruszyłam do łazienki żeby się umyć. Czym prędzej zamknęłam ją na zamek, żeby mi jakiś zboczeniec nie wszedł do środka. Umyłam włosy, twarz i zęby. Pomalowałam rzęsy i lekko usta. Wyszłam z łazienki, a Fred nadal siedział na łóżku. Widząc mnie w samym ręczniku zaczął się ślinić.
-Wynocha z mojego pokoju gówniarzu! - rzuciłam zawstydzona.
- Dobra dobra. Zaraz. Nie można już własnej żony oglądać w ręczniku? – poruszył brwiami, co oznaczało, że myśli o czymś zboczonym.
- Chyba coś cię boli… Ja twoją żoną?? Za ciebie nawet paszczur by nie wyszedł! Wynocha! - wypchnęłam go z pokoju. Mogłam się spokojnie ubrać. Założyłam na siebie czarne rurki, koszulę w kratkę, kamizelkę, butki na średnim obcasie i jakieś tam dodatki.

Wzięłam moją torbę converse, w której miałam wcześniej spakowane książki i zeszłam do kuchni. Na stole już czekało śniadanie. Kanapki z masłem i szynką, a do tego sałatka z pomidorów. Jak najszybciej zjadłam posiłek i poszłam do drzwi.
- Mamo wychodzę! - krzyknęłam. Zamykając drzwi usłyszałam piskliwy głos małolata mówiącego coś w stylu „tylko wróć do mnie misiu”. ‘Jezu co za gówniarz’- pomyślałam i wsiadłam do autobusu . Wcześniej z mamą zaplanowałyśmy moją trasę, którą będę jeździć do szkoły, więc nie miałam problemu z dojazdem. Wysiadłam z busa i weszłam do szarego, dużego budynku Ogólnokształcącego Liceum im. Williama Sheakspeare’a. W środku było jak w każdej zwyczajnej szkole. Przez chwilę nie wiedziałam gdzie pójść, nie wiedziałam w której jestem klasie. Ruszyłam przed siebie, szukając kogoś znajomego. Kilka lat temu paczka moich znajomych przeprowadziła się do Londynu, do tej szkoły, tak więc powinnam ich gdzieś tutaj znaleźć. Poszukiwania jednak okazały się bezowocne. Ujrzałam za to kogoś innego. Zielonookiego bruneta. Stał uśmiechnięty koło szafki rozmawiając z jakąś laską. Zagapiłam się na niego i od razu stałam się ofiarą basketball’owców. Wpadłam na jednego z nich, a on automatycznie mnie popchnął. Upadłam na ziemię.
- Uważaj jak chodzisz pokrako - zaśmiał się z drwiną i przybił piątkę koledze obok.
- To ty raczej uważaj tępy móżdżku. Urody to ci Bozia poskąpiła – zaśmiałam się wstając. Ludzie przechodzący obok otworzyli szeroko oczy, widząc, że ktokolwiek postawił się basketball ’ owcom. Sztucznie się uśmiechając i patrząc w jego narcyzowate oczy przeszłam obok. Zobaczyłam, że zielonooki przyglądał mi się. Udawałam, że tego nie widzę. Zadzwonił dzwonek, a ja zeszłam do szatni. Odłożyłam torbę i wzięłam tylko potrzebne książki. Pobiegłam do klasy biologicznej i spóźniona weszłam do środka. Wszyscy już siedzieli na swoich miejscach.
- Przedstawiam wam naszą nową uczennice. Panno Stephens ładnie pani zaczyna. Proszę usiąść - powiedziała rzeczowo nauczycielka. Zajęłam ostatnie wolne miejsce, obok zielonookiego. Od razu mi się przyjrzał i uśmiechnął. Odwzajemniłam tym samym. Lekcja się zaczęła, a profesor mówiła o grzybniach i zarodnikach. Skrupulatnie notowałam wszystko co było na tablicy. Zauważyłam jednak, że chłopak cały czas mi się przygląda. Wyrwał kawałek karteczki z zeszytu, napisał coś na niej po czym mi ją podał. Otworzyłam ją i zobaczyłam…

------------------------- -----
~ Drugi rozdział gotowy. Powiem Wam, że jestem usatysfakcjonowana długością :) Może nie jest on wybitnie dobry, ale przekazałam co to chciałam przekazać. Ciekawiej będzie, gdy akcja się zagęści. Komentujcie i oceniajcie ten rozdz. <3>

3 komentarze:

  1. Faaaajne! Nieźle się uśmiałam ;] Zaraz wiedziałam, że ona jeszcze gdzieś wpadnie na tego kolesia :) Ciekawe co do niej napisał xD
    Czekam na następną notkę ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. heheh suuper ! ciekawe co on do niejj napisał ^^ :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahahaha tak się zaczytałam, że myślałam, że to on napisał na tej karteczce"~ Drugi rozdział gotowy..."

    OdpowiedzUsuń