czwartek, 11 lipca 2013

Rozdział 9


 ----------------------
http://www.youtube.com/watch?v=NemS84CQKHc
-----------------------
Miałam okropny sen. Były w nim jakieś trolle, gobliny i inne paskudztwa. Próbowały mnie zjeść. To wszystko było niedorzeczne. Obudziłam się zalana zimnym potem. Otarłam czoło i zeszłam z antresoli, poszukać czegoś do picia, gdyż od kilku godzin miałam zaschnięte usta. W kuchni znalazłam butelkę zimnej wody, którą wydudliłam na miejscu. Chciałam znaleźć jeszcze coś do zjedzenia, lecz w tym momencie zgasło światło.
-Super- burknęłam pod nosem i podeszłam do włącznika. Klikałam go z dwadzieścia razy, w górę i w dół, ale ewidentnie była to większa awaria.
-Kurwa- przeklęłam i po omacku próbowałam wydostać się z pokoju. Rozbiłam szklankę, zrzuciłam pilota ze stołu i uderzyłam się o donicę, co skutkowało siniakiem. Na szczęście dostałam się do salonu (niestety dopiero po dziesięciu minutach) i usiadłam na kanapie.
-Ufff- poprawiłam włosy i rozłożyłam się na siedzisku- przynajmniej wygodnie- bąknęłam i zamknęłam oczy. Właśnie odchodziłam w krainę snu, gdy obudził mnie okropny łomot. Zerwałam się na równe nogi, bez chwili namysłu.  Ku mojemu zdziwieniu przed sobą ujrzałam… BERNIEGO!
-Ty żyjesz!- rzuciłam się mu w ramiona lecz nieoczekiwanie przeleciałam przez niego i runęłam na ziemię- Auć!- dotknęłam obitego miejsca- Znowu siniak- wywróciłam oczami i wstałam z ziemi. Obeszłam go dookoła uważnie się mu przyglądając. Był cały blady, miał sine oczy i krwawą ranę na skroni. Z jego ust wychodziły obrzydliwe robaki, a z oczu wyciekała czerwona ciecz. Przeszedł mnie mocny dreszcz.
-Bernie?- rzuciłam w przestrzeń- Bernie??- powtórzyłam nie dostając odpowiedzi. Bernard unosił się nad ziemią, lewitował. Wyglądał koszmarnie! Wychudzony, zakrwawiony, siny i te robaki! Odsunęłam się od niego kilka kroków, usiłując się wydostać z jego zasięgu, ale on ruszył za mną. Wzięłam do ręki mały nożyk leżący obok telewizora. Oczy Berniego momentalnie się powiększyły i sczerwieniały. ‘Podlewitował’ do mnie i za sprawą jego mocy, nóż który trzymałam w ręce odleciał kilka metrów dalej na podłogę. Potwornie się przestraszyłam i zaczęłam uciekać w stronę drzwi. Z wszystkich okien opadły rolety a drzwi zamknęły się na klucz. Stanęłam jak wyryta patrząc w ścianę. Z nerwów przyspieszył mi oddech i momentalnie zbladłam.
- Megan…- rozległ się głęboki i rozmyty głos Bernarda- przybyłem by cię ostrzec, chce ci pomóc- dopowiedział a ja odwróciłam się na pięcie w jego stronę.
- Ja..ss..ne – wymamrotałam z szeroko otwartymi oczami- Wiesz co? Poczekaj chwile, pójdę po … kawę. - powiedziałam udając rozluźnioną i pobiegłam przed siebie w stronę antresoli.
-NA POMOC!- wrzasnęłam wspinając się na górę- JASON!- blondyn był ostatnią drogą ratunku. Niestety nie obudził się… Zaczęłam go szarpać, nawet bić, ale i tak to nic nie dało. Przypomniałam sobie, jak kiedyś mi mówił, że ma bardzo mocny sen…
-Kurwaaa- znów przeklęłam.
-Coś się stało?-  brunet  spytał mnie monotonnym barytonem- Może pomogę?
- Yyyy…- zamyśliłam się- nie trzeba.- sztucznie się wyszczerzyłam, aczkolwiek nie za bardzo mi to wyszło, bo jego twarz przyprawiała mnie o mdłości- To była próba… przeciw pożarowa, ćwiczyliśmy i jak widać on nie zdał egzaminu- wymyśliłam na miejscu.
- Na pewno…- przekręcił głowę- ale wrócę do tematu. Chcę ci pomóc Megan.
-Ależ ja nie potrzebuję pomocy- scenicznie machnęłam ręką. Chyba tego nie przemyślałam.
-Oczywiście, nie potrzebujesz pomocy. Zostałaś uprowadzona, twój ukochany jest katowany. Nie, nie potrzebujesz pomocy- powiedział ironicznie.
- Ummm..- ewidentnie się zakłopotałam- Dobra, potrzebuję tej pomocy- burknęłam.
- Łaski bez- uniósł jedną spleśniałą brew- Wiem gdzie jest James- złapał mnie za rękę, lecz przez nią przeleciał- Zapomniałbym- puknął się w czoło i swoją mocą pociągnął za sobą. Zaprowadził mnie do ukrytej piwnicy, której wejście znajdowało się pod dywanem. Zeszliśmy po drewnianej drabinie wprost do małego pokoju wypełnionego wisielcami. Podskoczyłam z przerażenia. Na środku pomieszczenia stała biblioteczka, we wnętrz której znajdowała się jedyna książka oprawiona w jagnięcą skórę. Bernard swoją mocą telekinezy uniósł księgę i postawił ją na podstawce na zgniłym biurku. Ponownie rozejrzałam się dookoła i zemdlałam przyglądając się powieszonym ciałom ludzi. Obudził mnie Bernie wymawiając słowa zaklęcia śledzącego. Kiedyś będąc w gimnazjum uczyłam się łaciny, także zrozumiałam kilka wyrazów. Brzmiały następująco:
‘(…) Significat omnipotentiam Dei, et exaudi oratiónem meam conceperit. Nullam At Jacobum, et habitare eos faciam in caritate et gaudio magno…’. Teraz miałam pewność, że Bernie chce mi pomóc. Mimo zwłok wiszących obok mnie, i mimo tego wstrętnego odoru, postanowiłam zaryzykować i pozwolić mu działać. Podniosłam się z ziemi i stanęłam obok niego.
-Bernardzie… skąd się wzięły tu te… wisielce?- spytałam ze szczerą ciekawością.
-Muszę się do czegoś przyznać… wtedy będę wolny. Wykonam swoje zadanie. Bardzo dawno temu, na ulicach Londynu, grasował płatny morderca. Tak, zabijałem niewinne istoty, błagające o życie.  Musiałem to robić, dzięki temu jeszcze oddychałem. Co gorsza… mordowałem i zjadałem swoje ofiary. Byłem kanibalem. Chodzę po tej ziemi 1000 lat, i zmieniłem się. W 1024 roku, zostałem złapany i zamknięty w więzieniu w . Miałem dużo czasu by przemyśleć swoje czyny. Żałowałem tego co robiłem przez 100 lat. Potem niestety skamieniało mi serce, i gdy wyszedłem z więzienia postanowiłem rozpocząć nowe życie. Założyłem rodzinę, miałem dziecko… ale przecież wiadomo, ja jestem nieśmiertelny a wszystko inne przemija. Miałem 50 rodzin, ale moją miłością była Maria Antonina. Poznałem ją podczas mojej podróży po Francji. Niedługo później zginęła, została ścięta. Przez bardzo długi czas cierpiałem – ujrzałam przezroczystą łzę na policzku Berniego, zrobiło mi  się przykro- po 12 latach się pozbierałem i teraz, gdy moja żona i córeczka Lily wyjechały na wakacje, kupiłem leśniczówkę i chciałem przygotować ją dla mojej rodziny… Niestety Jason polował na mnie od pięciuset lat. Znał mój czuły punkt, strzelił mi prosto w skroń. Od dawna na to zasługiwałem, ale martwię się co teraz będzie z Emanuele i Lily- westchnął- naprawdę je pokochałem.- Po dłużej chwili wybuchłam płaczem.
-Przepraszam Cię!- otarłam oczy- nie chciałam…Ta cała historia, twoje życie… Naprawdę mam cię za dobrego człowieka! Jak każdy człowiek chciałeś przeżyć!
- Dziękuję ci, że mnie zrozumiałaś. Ja już zapominam… Przez te 1000 lat naprawdę zdążyłem wszystko przemyśleć- spojrzał mi w oczy-  Lecz teraz jako nowy człowiek, znaczy… eeehm… nowy duch to ja pomogę tobie. Nie możesz stracić Jamesa- uśmiechnął się i podał mi chusteczkę. Otarłam zapłakane oczy i podeszłam do księgi.
-Wypowiedz to zdanie trzy razy, a w kuli- wskazał palcem szklaną bilę- pojawi się aktualne położenie Jamesa. Powodzenia- mówiąc to odsunął się trzy kroki w prawo. Wedle jego rozkazu głośno wypowiedziałam te słowa. Rzeczywiście, w kuli pokazał się James.
-O!- krzyknęłam- James!!!- oburącz złapałam bilę- Uratuje cię, słyszysz?- pociekła mi łza. Cały czas przyglądałam się ukochanemu- Obiecuje- pocałowałam szkło. James znajdował się w domu, rozmawiał z moją mamą. Ona zapłakana przytulała mojego jedynego miśka, a zdenerwowany brunet wyszedł na dwór. Przejechał ręką po swoich włosach i wsiadł do czarnego infiniti. Odjechał. Szklana kula rozmazała obraz i już go więcej nie widziałam.
-Co się stało?- odskoczyłam widząc swoje odbicie zamiast bruneta.
-Bila ma swój ograniczony czas, nie można jej nadużywać- skrzywił się- przynajmniej wiesz, że jest bezpieczny.
-No tak, ale nie wiem gdzie pojechał!- złapałam się za czoło.
-Pojechał po ciebie. Potrafi czytać w myślach, więc na odległość zobaczył o czym śni Jason.
- Kurczę! Ale my jutro wyjeżdżamy…- osunęłam się na biurko- wyjeżdżamy…- walnęłam pięścią w drewno.
-Nie martw się, infiniti to dobry samochód- puścił mi oczko i wyszliśmy z piwnicy- Nikt ma się o tym miejscu nie dowiedzieć, jasne?- skulił brwi.
-Jasne- chciałam go przytulić ale znów przez niego przeleciałam- No tak – puknęłam się w czoło- Dziękuje za wszystko. Teraz jesteś wolny- uśmiechnęłam się.
- Nie… Jeszcze nie… muszę poinformować Emanuelei moją córeczkę, i zapewnić im  bezpieczeństwo. Nigdy nie wiadomo co może zrobić Jason- lekko się zasmucił, ale po chwili dopowiedział- mam nadzieję, że wszystko ci się uda. Będę z tobą myślami, wierzę w ciebie- uśmiechnął się szelmowsko. Szybko spojrzałam za siebie słysząc stękania Jasona.
- Dziękuję ci…- nie zdążyłam powiedzieć nic więcej gdyż kiedy się obróciłam, Bernarda już nie było, rozpłynął się w powietrzu. Chciałam żeby wiedział, że jestem mu strasznie wdzięczna. Po chwili obok mnie zobaczyłam blondyna.
-Mała, idź do łóżka, a nie gadasz ze ścianą- przewrócił oczami i popchnął mnie w stronę antresoli. Posłusznie położyłam się do łóżka wierząc, że James mnie uratuje.
 --------------
~Przepraszam, ze tak długo nie dodawałam nowych rozdziałów ale po pierwsze: zepsuł mi sie laptop, a po drugie: Wyjechałam i nie miałam internetu :C No ale cóż... zdarza się ;/ Najważniejsze, że udało mi sie coś dodać. Wiem, że to nie jest idealne, i że wyszło naprawdę średniutko, ale gdy tylko wrócę do domu napisze coś lepszego :)) na razie KOMENTUJCIE :)

3 komentarze: